Siedziałem z oskarżonym o szpiegostwo, bałem się o niego, to był porządny człowiek. W każdej celi był jakiś polityczny osadzony i zawsze też agent. Wiedziałem, że trzeba kombinować, bo jak powiem prawdę, to zaraz następnych "zapuszkują". Opowiadałem więc takie bajki - że spotkałem kogoś, że to był student politechniki i nazywał się Andrzej... Dał mi pieniądze, zrobiłem ulotki, dałem mu ulotki... Trzeba było jakoś uzasadnić, dlaczego te ulotki znalazły się na przykład na politechnice. Zostałem rozpoznany przez kobietę i faceta, którzy widzieli, jak rozrzucałem ulotki w kolejce. Zgłosili się na milicję z ulotką i potem mnie rozpoznali. Ale inni nie, więc ten wymyślony Andrzej tłumaczył wszystko. Oni szukali Andrzeja, pokazali mi ponad 400 zdjęć Andrzejów, studentów wszystkich uczelni Wybrzeża. Zgodnie z prawdą odpowiadałem, że to nie ten, to nie ten...